Motywacja, a raczej jej brak, jest najczęstszą wymówką pojawiającą się w momencie, kiedy przestajemy chodzić na siłownię czy odżywiać się według wyznaczonych wcześniej (samym sobie!) zasad. W taki sposób umierają wszystkie postanowienia noworoczne, wiosenne, wakacyjne i od-poniedziałki.
Myślę, że w takich przypadkach warto zadać sobie pytanie, czy jeśli motywacja się kończy, to faktycznie była motywacją? Albo przynajmniej – czy była dość silna?
Spis treści artykułu
ToggleCzym jest motywacja?
Nie chcę tutaj przytaczać książkowych definicji, bo wpis miał być prosty i proste są również powody jego powstania. Generalnie jeśli chodzi o definicję motywacji, to zauważyłam dwa poglądy. Jest to czynnik, dzięki któremu:
- Zaczynasz jakieś działania
lub - Zaczynasz jakieś działania i który pomaga Ci w ich kontynuowaniu aż do osiągnięcia celu.
Jak możecie się domyślić po wstępie, ja jestem zdecydowanie w tym drugim obozie. Uważam bowiem, że coś, co pomogło Ci wystartować, ale nie jest wystarczająco silne, abyś kontynuowała swoje postanowienia, nie jest motywacją. Motywacja jest czymś, co mimo zmieniających się okoliczności wciąż będzie działo na Ciebie tak samo.
Przenieśmy to na grunt sfery fit. Załóżmy, że oglądanie zdjęć dziewczyn z Instagrama popchnęło Cię do kupienia karnetu na siłownię. Po miesiącu, w czasie którego nie zauważasz efektów treningów, przestajesz na nią chodzić. Odpalasz więc Instagram, przeglądasz feeda i… nic, dalej nie idziesz. Czy w takiej sytuacji wciąż będziesz uważać, że to zdjęcia innych dziewczyn są Twoją motywacją?
Nie-motywacja
Jak możecie łatwo zauważyć, śledząc wpisy blogowe z ostatnich 2 lat (a wiele ich nie było), niejednokrotnie już próbowałam wrócić do zdrowego stylu życia i starej formy. Za każdym razem miało to miejsce albo po przymierzeniu starych ubrań, w które już się nie mieściłam, albo kiedy natknęłam się na stare zdjęcia. Mój zapał po takim „kopie” osiągał wyżyny i zaczynałam znowu biegać, zdrowo się odżywiać i chodzić na siłownię. Po miesiącu-dwóch okazywało się jednak, że „nie mam czasu” i kończyło się tak, jak się zaczynało – spektakularnie. Tylko że nie był to spektakularny sukces, a spektakularna porażka. Lądowałam z powrotem na kanapie z telefonem i pilotem w ręku i torbą z McDonald’s obok. Dzięki temu dorobiłam się insulinooporności i po raz pierwszy w całym życiu nadwagi.
Zawsze wydawało mi się, że nawet jeśli zacznę tyć, to w porę to zauważę i albo pokombinuję z jedzeniem, albo z treningami. Niestety na dobre ocknęłam się dopiero w momencie, kiedy ważyłam 80kg przy wzroście 174cm. I to wcale nie dlatego, że zauważyłam, że jestem gruba! Bo mimo, że miałam tego świadomość, nie stanowiło to dla mnie motywacji. Faktem jednak jest, że uświadomienie sobie tego popchnęło mnie do powrotu na siłownię.
Co jest motywacją dla mnie?
Co więc jest moją motywacją? Pokonywanie siebie! Od kiedy wróciłam na siłownię, jestem głodna ciężarów. Chcę ciągle podnosić więcej i więcej, bić swoje rekordy, zwiększać objętość treningową, nawet gdyby miał to być tylko 1kg.
Dzięki takiemu podejściu udało mi się wytrwać i właśnie przez to, po 5 miesiącach regularnych treningów, wciąż nie mogę doczekać się kolejnego. Postawione sobie za cel pokonywanie siebie jest również dobrym posunięciem z innego powodu. Pomyśl sam – kiedy potrzebujesz najintensywniejszej motywacji? Kiedy zrezygnowanie z celu jest „łatwiejsze”? Czy jeśli obiecasz sobie, że nie będziesz jeść słodyczy, łatwiej jest Ci przerwać to drugiego dnia, czy setnego? Rezygnacja drugiego dnia sprawi, że przewiesz „passę” jedynie 2 dni, więc żeby pobić ten rekord musisz wytrwać tylko 3 dni, co jest przecież łatwe. Ale jeśli zrezygnujesz setnego dnia, to do pobicia rekordu będziesz musiał wytrzymać 101 dni. A to już bardzo dużo! Tak właśnie działa ludzki mózg. I nawet, jeśli się z tym nie zgadzasz, przeanalizuj dotychczasowe wyzwania, które sobie stawiałeś. Zobaczysz, że podświadomie postępujesz zgodnie z tą regułą.
Wracając jednak do tematu – powodem, dla którego progres siłowy jest świetną motywacją, jest samo jego tempo. Na początku skoki siłowe są naprawdę duże. Jeśli zestawimy to z informacją, że najsilniejszej motywacji potrzebujemy na początku – mamy to!
No bo pomyśl – idziesz pierwszy raz na siłownię, wyciskasz na ławce 30kg. Na kolejnym treningu – 35, później 40, 45, 50 itd. Byłbyś głupi nie chcąc iść na kolejny trening, na którym z dużą dozą prawdopodobieństwa pójdzie 55kg. Po kilku miesiącach podnosisz 90kg, na kolejnym treningu 90kg i na kolejnym znowu 90kg. Masz dwa wyjścia – albo rzeźbić dalej i kombinować, jak pokonać siebie, albo odpuścić, zmarnować kilka miesięcy pracy i wrócić do 30kg. No chyba nie jesteś głupi?
Ja nie jestem, dlatego w takich sytuacjach nie odpuszczam. Kombinuję z treningiem, ewentualnie z dietą i suplementacją i brnę naprzód!
A co Was motywuje najbardziej? Co jest tym czynnikiem, dzięki któremu wciąż trwacie w fit-lifestyle’u? Dajcie znać w komentarzach!