Kosmetyki używane przeze mnie |
Dzisiaj, na życzenie TheZuuuli, konkretniejszy post dotyczący mojej włosowej pielęgnacji. Mam bowiem zamiar podzielić się z Wami informacją, jakich kosmetyków używam do moich włosów na (prawie) codzień.
Tutaj znajdziecie część pierwszą tejże serii. Kto nie widział – również zachęcam do poczytania 🙂
Większość kosmetyków, których używam, zobaczyć możecie na zdjęciu po prawej stronie. Nie wszystkie mam akurat teraz przy sobie, więc wybaczcie, że niektórych z nich nie zobaczycie 😉
Spis treści artykułu
ToggleSzampony
Kolejno od lewej: Babydream – szampon z rumiankiem, Johnson’s Baby – szampon, Syoss – szampon bez silikonów, regeneracja bez obciążania. Wymienione są w kolejności odpowiadającej częstotliwości ich używania.
Babydream’a używam do każdego mycia włosów. Dobrze radzi sobie z olejami i zmywaniem najlżejszych silikonów. Nie zawiera SLS, SLES ani im pokrewnych detergentów. Ma w swoim składzie za to rumianek, który, jak wiadomo, rozjaśnia włosy – choć w tym przypadku to chyba tylko moje pobożne życzenie, bo nie zauważyłam żadnych zmian w kolorze moich włosów 🙂 Szampon Babydream słabo się pieni, co mi nie przeszkadza absolutnie, ale dla niektórych może być to cecha dyskwalifikująca.
Johnson’s Baby to szampon mojego dzieciństwa, szczególnie wersja z rumiankiem, dlatego chętnie do niego powracam. Z uwagi jednak na zawartość SLES (chociaż i tak daleko, bo na 4. miejscu w składzie) używam go raz na 2-3 tygodnie dla lepszego oczyszczenia skóry głowy.
Szampon Syossa to najbardziej “żrący” kosmetyk do włosów, jakiego używam 😉 Myję nim głowę raz na miesiąc, czasami dwa. Przedstawioną butelkę mam już ponad rok, a zużywałam go też do innych celów, więc możecie sobie wyobrazić, jak rzadko mają z nim do czynienia moje włosy 😉 SLES na drugim miejscu w składzie, tuż po wodzie, co powoduje najobfitszą pianę wśród używanych przeze mnie szamponów.
Odżywki do spłukiwania
Tutaj moja kolekcja wygląda nieco biedniej, bo od kiedy wypróbowałam maski Alterry z aloesem i granatem, nie chciałam już żadnej innej. Wypróbowałam co prawda Isany z olejkiem arganowym, ale zbytnio obciąża moje włosy, w związku z czym od święta zużywam ją do pierwszego ‘O’ w metodzie OMO.
Odżywka Alterry bardzo dobrze nawilża moje włosy, sprawia, że są miękkie i sypkie, ale nie obciążone. Nie zawiera silikonów, składników pochodzenia zwierzęcego (co może być ważną informacją dla wegan), a firma nie testuje na zwierzętach.
Maska
Alterra po raz kolejny i kolejny raz te same składniki – aloes i granat. Oprócz zasług przypisywanych odżywce, maska dodatkowo sprawia, że moje włosy są bardziej mięsiste.
Aha! O czym jeszcze zapomniałam wspomnieć – oba kosmetyki wspaniale pachną!
Serum na końcówki
Szumnie nazwane “jedwabiem w płynie”, podczas gdy koło jedwabiu pewnie nawet nie stało 😉 To małe przekłamanie jest jednak jedyną wadą tego produktu. Serum produkowane pod firmą Green Pharmacy świetnie radzi sobie z ochroną końcówek włosów przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi, zostawiając na nich warstwę lekkich, zmywalnych wodą silikonów.
W swoim składzie zawiera m.in. olejki: z oliwek, ryżowy, kameliowy, z orzeszków pinii, ekstrakt z aloesu i śladowe ilości alkoholu i konserwantów – daleko za zapachem 😉 A zapach ma piękny! Pachnie trochę owocowo, trochę kwiatowo i trochę gumo-balonowo… Ciężko określić, ale warto go używać dla samego zapachu, choć niestety ten nie utrzymuje się na włosach 🙁
Serum nie skleja włosów i nie natłuszcza ich widocznie, choćbym nie wiem ile go nałożyła. A że jest bardzo wydajne (mam swoje od listopada i zużyłam do tej pory tylko 1/4 buteleczki), to wystarczą maksymalnie dwa naciśnięcia pompki.
Oleje
I znowu Alterra! Olejku do masażu z migdałem i papają zużywam już czwarte opakowanie i jestem z niego zadowolona, jeśli chodzi o różnicę pomiędzy nieolejowaniem, a olejowaniem nim. Oprócz wspomnianego olejku migdałowego i ekstraktu z papai, który jest gdzieś mniej więcej w połowie składu, mieszanka zawiera także olej sojowy, rycynowy, kukurydziany, sezamowy, z pszenicy, winogronowy, z avocado, z oliwek, z jojoby i trochę zapachu. Nie wiem tylko dlaczego cytrusowego 😉 Alterrowego olejku, z uwagi na lekką konsystencję, używam też do zabezpieczania końcówek.
Moje nowe odkrycie, olejek do pielęgnacji ciała dla kobiet w ciąży firmy Babydream, został co prawda przetestowany przeze mnie dopiero raz, dwa dni temu, ale jeśli będzie działał tak dalej, to zaprzyjaźnimy się na duuużo dłużej. Ten ma nieco krótszy skład i być może dzięki temu lepsze działanie. Składniki: olej sojowy, migdałowy, słonecznikowy, z jojoby, z orzechów makadamia + witamina E i zapach. Konsystencję ma znacznie cięższą i przy nakładaniu go myślałam, że mój atomizer wyzionie ducha, ale trzymał się dzielnie i dał radę. Mam wrażenie, że włosy po nim są cięższe (nie mylić z obciążonymi!), grubsze i bardziej mięsiste. Jednakże końcową opinię wydam po większej ilości testów 😉
Oliwka HIPP, której tu nie ma używana była przeze mnie tylko i wyłącznie (w kwestii włosowej) do zabezpieczania końcówek. Skład najprostszy ze wszystkich: olej słonecznikowy, migdałowy, witamina E i zapach.
Odżywki bez spłukiwania
Próbowałam wielu i wciąż nie znalazłam takiej, która by mi odpowiadała. Jeszcze przez wakacjami kupiłam dwie sztuki odżywek z Pantene Pro-V – Intensywna Regeneracja i Aqua Light. I tak stoją i czekają aż je zmęczę… 😉 Na ich obronę powiem tylko, że nieźle pachną (zapach kojarzony z innymi produktami Pantene) i są (aż za) bardzo wydajne. Nie wiem sama dlaczego za nimi nie przepadam, ale będę wdzięczna za inne propozycje do wypróbowania 🙂
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje włosy. Czas na dzisiejsze jogowe wyzwanie! 🙂
Luty miesiącem jogi
Zadaniem na dzisiaj są trzy diagramy obrazujące wykonanie kombinacji assanów. Robimy je w podanej kolejności, przy czym żadne z ćwiczeń nie może nam zająć mniej niż 1,5 minuty. Wykonujemy trzy serie, przy czym należy zwrócić uwagę, że ostatni diagram wymusza na nas zrobienie pozycji na każdą ze stron osobno. Powodzenia! 🙂
Diagramy pochodzą ze strony LiveYogaLife.com.