W ostatnim czasie byłam uczestniczką tak wielu cudownych (dosłownie!) wydarzeń, że coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że wiara czyni cuda, a sukces zaczyna się w głowie. Ale po kolei.
Na profilu jednego z biegaczy, których obserwuję na Facebooku, pojawiła się informacja o biegu na 15 km, który odbywa się za 3 tygodnie 50 km od mojej miejscowości. Wszystko super pięknie, ale nigdy wcześniej nie udało mi się przebiec 15 km ciągiem (mój maks to niespełna 12 km), w tym roku biegłam dopiero 4 razy na trasie ok. 5-kilometrowej, a w 2013r. ostatni bieg miał miejsce pod koniec sierpnia. Pomyślałam, że to porywanie się z motyką na słońce, ale postanowiłam napisać do Eweliny z bloga Keep Dreams Close, która jest moim biegowym guru, co sądzi o tym pomyśle. Ewelinka stwierdziła z całą stanowczością, że dam radę, otrzymałam od niej kilka wskazówek i tak naprawdę nie trzymając się ich wybiegłam wczoraj wieczorem z siostrą. Początkowo miałyśmy w planach 11-kilometrową trasę, ale z powodu ciemności plany nieco się zmieniły i zrobiłyśmy 14-kilometrową (z hakiem) pętlę dookoła miasta i jego okolic. Prędkość całkiem niezła, bo 9,34 km/h. Bałam się, że wyjdzie ok. 6-7, bo biegłyśmy dość wolno i tak naprawdę wcale się nie zmęczyłam, więc jestem zadowolona.
Teraz wiem, że ten bieg jest w moim zasięgu. Nie liczę na pierwsze miejsce, podium, nawet pierwszą setkę. Mogę dobiec ostatnia, ale chcę pokonać tę trasę. I pokonam 🙂
Kilka dni temu pod jednym z postów Niebieskoszarej napisałam o wyzwaniu, które rzuciło mi się w oczy na facebooku – przysiady na piłce swiss. Obiecałam, że jak się ich nauczę, to wyzwę Natalię – ale ona zrobiła to pierwsza. Po wstawieniu przez nią filmu na facebooku próbowałam również wykonać swiss ball squat – po dwóch godzinach zaczynania od zera udało się! Teraz czas doskonalić technikę 🙂
Na koniec trochę bardziej prywatna sprawa. Na czwartym roku studiów nie zdałam ćwiczeń z jednego przedmiotu, w związku z czym musiałam go powtarzać. Nie będę tu wskazywać, czyja to była wina, powiem tylko, że prowadzący był bardzo wymagający, a z 6 grup ćwiczeniowych zajęć nie zaliczyło ok. 25-30 osób. To bardzo dużo, tym bardziej że z zaliczeniem ćwiczeń nigdy nikt nie miał problemów.
W tym roku kolokwium musiałam pisać dwa razy, przed każdym z nich byłam tak zestresowana, że niemalże mdlałam. Całe tygodnie nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym zaliczeniu i w końcu po wielkich bojach wywalczyłam 3. A egzamin? Tadaaaam!
Z żadnej innej oceny tak się nie cieszyłam! 🙂
Pamiętajcie o tym, że wiara we własne możliwości jest potężną siłą i to od niej wszystko się zaczyna. I że to umysł kontroluje ciało – nie na odwrót.
Believe – and you’re almost done 🙂