Po wybraniu koloru przewodniego, przyszedł czas na stworzenie wizualizacji tego, jak ma wyglądać dekoracja sali i kościoła. I tutaj również odsyłam na Pinterest, bo cuda, które tam widziałam, nie mieszczą się w głowie i sama nigdy w życiu bym na nie nie wpadła. Skarbnica inspiracji 🙂
Nam dekoracja kościoła odpadła (tutaj kilka inspiracji), bo zajmowała się nią pani związana z parafią i moja rola skończyła się na wybraniu jednego z zestawów ze zdjęcia i dostarczeniu kwiatów. Zasugerowałam też kilka detali, które chciałabym, żeby znalazły się w dekoracji i gotową zobaczyłam dopiero stojąc w progu kościoła tuż przed mszą. I tak jak wcześniej miałam spore obawy z powierzeniem tej dekoracji osobie trzeciej (zawsze wolę wszystko zrobić sama, bo wiem najlepiej, jak to ma wyglądać), tak po zobaczeniu gotowego dzieła byłam po prostu oczarowana. Fakt, że wybrałam kościół, któremu naprawdę nic nie potrzeba, żeby wyglądał pięknie, ale dekoracje tylko to podkreśliły. No i były oczywiście biało-granatowe.
Co do dekoracji sali, to od początku wiedziałam jedno – nie chcę balonów. A już na pewno nie takich wiązanych w “kupki” po trzy sztuki i doczepionych do kinkietów, przy drzwiach, na bramie itd. bez ładu i składu. Chciałam żeby było inaczej i postawiłam na dekorację światłem i kryształami. Oczywiście znów słyszałam, że będzie zimowo, zimno i co tylko, ale taka chłodna elegancja najbardziej do mnie przemawiała. Strasznie spodobały mi się gałęzie/drzewka z kryształkami i lampkami, więc postanowiłam takie zrobić i postawić na stołach. Zastąpiłoby to zarówno świeczki, przy których jest niebezpieczeństwo zapalenia np. mankietu od koszuli czy włosów (jeśli w grę wchodzi alkohol, to jestem bardzo ostrożna i choć sama nie piję, to wiem, do czego ludzie są zdolni po kilku kieliszkach), jak i bukiety, których nie chciałam przede wszystkim dlatego, że szkoda mi było marnować żywych kwiatów tylko po to, żeby postały dwa dni. A po drugie, zazwyczaj takie bukiety zasłaniają rozmówcę z naprzeciwka. Tutaj ten problem odpadł, bo wazony były wąskie, a gałęzie cienkie, więc wszyscy się doskonale widzieli.
Drzewka robiłam sama. Kilka tygodni wcześniej obcięłam gałęzie wierzby mandżurskiej, która rośnie w ogrodzie moich rodziców i suszyłam je w słońcu. Około tygodnia przed ślubem pomalowałam je na biało zwykłą Śnieżką. Wcześniej zamówiłam lampki choinkowe zasilane bateryjnie i kryształki na żyłce. Od zaprzyjaźnionej managerki hotelu pożyczyłam wysokie wazony i w końcu można było układać gałęzie. Pomogła nam w tym znajoma moich rodziców, która w dekorowaniu sal na wesela ma już trochę doświadczenia i była to chyba jedyna osoba (poza moją świadkową), której mogłam po prostu powierzyć wszystkie materiały bez sprawdzania co chwilę, czy na pewno robi to tak, jak ja chciałam. Zrobiła to jeszcze lepiej niż wyglądało to w mojej wizji, a my w tym czasie mogliśmy szlifować pierwszy taniec.
Wazony z gałęziami nie były jedyną dekoracją stołów. Tradycyjnie przez środek białego obrusu biegł bieżnik w kolorze szafirowym. Przy każdym nakryciu znalazła się złożona serweta z menu i wsuniętą gałązką białego wrzosu (próbowałam farbować kwiaty na granatowo, ale średnio to szło, więc dałam sobie z tym spokój), do tego winietka na skróconym patyczku do szaszłyków wetknięta w srebrne i granatowe cukierki ułożone na zmianę, prezent dla każdego gościa – gipsowe gołąbki oraz podziękowanie złożone z naszych zdjęć, które zgapiłam z jednego z polskich blogów (niestety nie pamiętam już którego… Jeśli ktoś z Was ma zapisany ten pomysł, podrzućcie link w komentarzu, to podlinkuję :)).
Zdjęcie robione tuż przed oczepinami, więc wszystko jest poprzestawiane, ale niestety nie mam takich robionych przed imprezą. |
Na naszym stole bieżnik położyłam nie na jego środku, ale z brzegu, od strony gości i jego środkiem puściłam srebrną grubą wstążkę. Na środku stołu postawiłam kielich na moją wiązankę, a po bokach ustawiłam białe doniczki z białymi eustomami i niebieskimi margerytkami, które układała moja mama, odkrywając w sobie zdolności, o których wcześniej nie miała pojęcia 😀
Obok naszego stołu stanął stolik z drinkami, którym zajęła się moja siostra. Przygotowałam dla niej karty ze zdjęciami i składami drinków (w obawie przed mieszaniem alkoholi stwierdziłyśmy wspólnie, że wszystkie będą robione na wódce) i poprosiłam tatę o ich zalaminowanie. Ustawieniem i prezentacją drinków zajęła się sama, dałam jej wolną rękę.
Poza dekoracją stołów, w sali jadalnianej ustawiłam również szklane misy na parapetach. Do środka wlałam wodę, wsypałam przezroczyste, srebrne i granatowe kryształki i umieściłam na wodzie pływające świeczki. Oprócz tego przy ścianach ustawiłam reflektory z niebieskimi filtrami, a ich światło skierowałam w górę i lekko w kierunku ściany, dzięki czemu było na nich widać efekt rozproszenia.
Ponadto wykorzystaliśmy obecny na sali projektor i z pomocą mojego taty (ja skanowałam zdjęcia i przeglądałam stare dyski, on montował 😀 ) przygotowaliśmy pokaz zdjęć trwający prawie 2 godziny. Leciał w kółko przez całe wesele i dzięki takiej długości chyba nikt nie zorientował się, że któreś zdjęcie powtarza się trzeci raz 🙂
To by było na tyle, jeśli chodzi o dekorację sali jadalnianej.
W sali tanecznej miałam mocno ułatwione zadanie, bo z sufitu zwisały białe lampiony w różnych rozmiarach. Dokupiłam więc kilkanaście sztuk granatowych i z pomocą (przyszłego) szwagra wszystkie powiesiliśmy. Dekoracja zrobiona w mniej niż godzinę, ale gdybym to ja miała latać po drabinie z moim lękiem wysokości, pewnie do dziś bym nie skończyła, więc jestem mu naprawdę wdzięczna.
Długo nie miałam pomysłu na to, jak zagospodarować trzecią salę. Nie chciałam zostawiać jej pustej, bo w czasie imprez w tym lokalu wszystkie drzwi są otwarte, a świecące pustką kilkadziesiąt metrów kwadratowych nie wygląda dobrze. Poszłam więc na kompromis z mężem, który upierał się ciągle przy balonach i zrobiliśmy tam balonowy “dywan” – całą podłogę obrzuciliśmy nadmuchanymi balonami: białymi, przezroczystymi, srebrnymi i niebieskimi.
Oprócz tego ustawiłam tam trzy sztalugi, udekorowałam je tiulem i na rozciągniętych sznurkach przypięłam malutkimi drewnianymi klamerkami nasze zdjęcia. Po prawej moje, po lewej męża, na środku nasze wspólne. I o ile na początku mało kto zauważał tę dekorację, tak pocztą pantoflową wieść się szybko rozniosła i później już widziałam wycieczki do oglądania zdjęć 🙂
Początkowo miałam o wiele więcej pomysłów na tę ostatnią salę, m.in. chciałam zrobić tam fotobudkę, ale nie tradycyjną, tylko taką, w której każdy sam sobie narysuje tło na deskach/płytach pokrytych farbą tablicową (coś jak tutaj). Niestety sama z rodzicami nie miałam na tyle czasu, mąż przed ślubem miał wolny dopiero piątek (i to od godziny 7:00 rano, kiedy zszedł ze służby po nocce), a na pomoc jego rodziny nie miałam co liczyć.
Skończyło się więc na tym, co widzicie na zdjęciach i w sumie “fotobudka” jest jedyną rzeczą, co do której trochę żałuję, że nie wyszło. Z całej reszty jestem naprawdę bardzo zadowolona i dumna z siebie i mojej M., bez której nie dałabym rady sama ogarnąć wszystkich detali, chyba że nie spałabym przez ostatni tydzień. Ale za parę miesięcy się zrewanżuję 😀