Do napisania tego posta natchnęła mnie rozmowa z Natalią i dyskusja na temat tego, gdzie łatwiej jest nam się zmotywować do treningu – w domu czy na siłowni? 2,5 roku temu, przed postawieniem moich pierwszych kroków na siłowni, popełniłam posta wychwalającego treningi w domu. Czy podtrzymuję swoje zdanie i dlaczego? O tym w dzisiejszym wpisie.
Na siłownię chodziłam w sumie około 1,5 roku, wcześniej przez 2 lata ćwiczyłam siłowo w domu (i tylko do treningu siłowego chcę się odnieść). Zanim poznałam zalety siłowni, uważałam ją za zbędne wydawanie co miesiąc sporej sumy pieniędzy. W cenie jednego karnetu można przecież kupić gryf do sztangi, a oszczędzając 3-4 miesiące możemy mieć całkiem fajną domową siłownię ze sztangą, hantlami, ławeczką itd. Sprzęty są tylko Twoje, ćwiczysz kiedy chcesz, nie czujesz się skrępowana obecnością ani spojrzeniami nieznanych Ci osób… Mogłabym tak wymieniać i wymieniać.
Jednak kiedy zaczęłam chodzić na siłownię (po całkowitej przeprowadzce do Szczecina sprzęt został w domu rodzinnym, nie miałam więc wyjścia), równocześnie zaczęłam dostrzegać zalety takich treningów. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest ogrom dostępnych sprzętów. Choćbym mieszkała w nie wiadomo jak dużym domu, nie znalazłabym w nim miejsca na postawienie tych wszystkich maszyn, rur i poręczy.
Kolejna sprawa to obecność trenerów i osób trenujących z większym doświadczeniem, którzy (zazwyczaj) są gotowi pomóc, podpowiedzieć. Ja co prawda swojej techniki wykonywania ćwiczeń byłam prawie pewna, ale i tak zdarzało mi się prowadzić ciekawe, merytoryczne dyskusje na temat czy to techniki, czy doboru ćwiczeń. Uwierzcie mi, że internetowe fora i społeczności nie zastąpią nawet w połowie rozmowy na żywo z człowiekiem z prawdziwą pasją 🙂
Na końcu o tym, co w tym momencie przeważa w mojej hierarchii na korzyść siłowni – motywacja. W podlinkowanym na początku wpisie zobaczycie film traktujący o rozproszeniach treningowych w domu. Od kiedy mam psa i męża, którego jednym z ulubionych zajęć w domu jest oglądanie meczy, bardzo ciężko jest się zmobilizować do rozpoczęcia, a jeszcze trudniej do ukończenia treningu zgodnie z tym, co sobie zamierzę przed jego rozpoczęciem.
Kiedy mieszkałam w domu rodzinnym i miałam swój pokój, “domowa siłownia” była dla mnie źródłem nieustającej motywacji i nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca do treningu. Ćwiczyłam o której i ile chciałam, sprzęt był tylko mój, nikt mi nie przeszkadzał i nie demotywował. Teraz widząc (albo chociażby mając świadomość), że mąż leży przed laptopem, podczas kiedy ja wylewam siódme poty, odechciewa mi się treningu.
Zupełnie inaczej wyglądało to na siłowni. Kiedy widziałam, że inni dają z siebie 100%, ja dawałam 110. Oglądanie innych osób ćwiczących stanowi niesamowitą motywację. Rozumiem już, dlaczego tyle osób wybiera zajęcia grupowe. Te wciąż mnie nie kręcą i nie wiem, czy kiedykolwiek będą, ale wystarczy mi, że kątem oka widzę inne osoby siłujące się ze sztangą.
Pewnie nie doszłabym do takich wniosków, gdybym tego nie doświadczyła na własnej skórze (i figurze). Ale wiem, czym pachnie trening w domu, trening na siłowni i porzucenie trenowania na siłowni na rzecz treningów domowych. Dzięki temu doszłam do jednego wniosku – wracam na siłkę! Na pewno nie nastąpi to wcześniej niż za 1,5 miesiąca, ale powoli już rozglądam się za najlepszymi ofertami.
Szczecin – znacie coś lepszego niż Jatomi? 🙂