Kobiety przestały bać się hantli! Nareszcie! Kiedy na siłowni wchodzę do strefy z wolnymi ciężarami, coraz częściej widuję tam dziewczyny. I bardzo mnie to cieszy. Zastanawiam się tylko, czy nie przyszły tam pod wpływem przeczytanego gdzieś w sieci tekstu o tym, że nie muszą bać się tej “męskiej” strefy, bo panów nie interesuje nic poza ich własnymi bickami. Otóż interesuje. So much.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której na kursie dla spawaczy pojawia się kobieta. Jak traktowana jest płeć piękna w służbach mundurowych, gdzie swoich przedstawicielek mamy niewielką ilość. Przypomnijcie sobie WF w gimnazjum, kiedy byłyście jedną z dwóch dziewczyn ćwiczących, podczas kiedy reszta trzeci tydzień z rzędu była “niedysponowana” i nauczyciele łączyli grupę damską z męską.
Kto w tych sytuacjach znajdzie się w centrum zainteresowania?
Nie owijajmy w bawełnę – sztangi i hantle od zawsze były domeną mężczyzn. Oni mieli być silni, a kobiety delikatne i bezbronne. Taki obraz obu płci jeszcze na długo zostanie w naszych głowach. I tak jak dla nas czymś dziwnym i niecodziennym jest wizyta mężczyzny u kosmetyczki (choć to też coraz częstsze zjawisko), tak dla nich czymś niezwykłym będzie kobieta wyciskająca 40 kg na klatę. I my tego nie zmienimy. To się zmieni samo, ale potrzeba do tego czasu.
Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę Was zniechęcać do odwiedzania siłowni czy stawiania pierwszych kroków ze sztangą na karku, a wręcz przeciwnie – idźcie tam i pokażcie wszystkim, że nie jesteśmy słabą płcią! Ale bądźcie przygotowane na to, że będziecie budziły – mniejsze lub większe, ale jednak – zainteresowanie. Najprawdopodobniej nikt do Was nie podejdzie, nikt nie będzie próbował podrywać, nikt nie będzie Wam liczył kilogramów na gryfie ani śmiał się z Waszej techniki czy też ją poprawiał, ale zerkać będą na pewno. Bo będą ciekawi, czy baba też potrafi zrobić martwy ciąg albo czy naprawdę da radę zrobić przysiad z 60 kg na sztandze. A przy okazji ocenią, czy nie oszukiwałyście podczas treningów pośladków. W końcu to tylko (albo “aż” 😉 ) mężczyźni.
Na siłownie chodzę od ponad roku. Pierwsza z nich, znacznie mniejsza od tej, do której chodzę obecnie, była pod tym względem bardziej… hm, brutalna? Znacznie mniejsza od Pure’a, więc po tygodniu kojarzyłam już większość uczęszczających tam ludzi. Na strefie wolnych ciężarów spotykałam tylko dwie dziewczyny, choć zazwyczaj i tak byłam tam sama. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, wzrok połowy obecnych tam facetów leciał w moją stronę. Na początku byłam mocno zaskoczona, bo też naczytałam się o tym, że ich plan to klata, bicek i nic poza spompowaniem mięśni ich nie interesuje. Otóż nie. Po dwóch-trzech tygodniach przestałam na to jednak zwracać uwagę 😉
W Pure jest trochę inaczej, bo, jak już wspomniałam, kobiet w “męskiej” strefie pojawia się znacznie więcej. Mimo wszystko nie da się tam zrobić treningu niezauważoną – szczególnie jeśli w planach mam martwy ciąg, “dzień dobry” czy przysiady i nie stoję tyłem do ściany ani nie jestem sama na sali.
Patrzą się i mężczyźni, i kobiety, to normalne. Nikt jednak nie wbija oczu i nie wodzi wzrokiem za mną (ani za nikim innym), kiedy podchodzę do stojaka żeby zmienić hantle czy przechodzę z klatki na ławeczkę.
Przez całą moją “karierę” na siłowniach rozmawiałam może z 7-8 obcymi osobami, z czego tylko jedną konwersację oceniam na poniżej poziomu morza – kiedy podeszła do mnie dziewczyna i z wielkimi wyrzutami kazała mi ćwiczyć 2-kilogramowymi hantlami, bo piątki/szóstki nie są dla kobiet i zrobię sobie nimi tylko krzywdę (sama ćwiczyła ze sztangą. Plastikową. Bez dodatkowego obciążenia.) 😀 Zazwyczaj były to rozmowy o różnych wersjach wykonywania ćwiczeń (nawet ostatnio podczas treningu z Nebeską dyskutowałam z chłopakiem, który próbował odwieść mnie od wykonywania ATG squatów na rzecz półprzysiadów 😉 ), ale przytrafiła mi się też typowa rozmowa “o życiu” z przemiłym starszym panem. Widuję go dość często na siłowni i od tej pory zawsze pyta mnie o formę za każdym razem jakimś cudem widząc progres 😀
Wracając do tematu – dlaczego o tym piszę? Bo wiem, co część z Was będzie czuła idąc na siłownię po raz pierwszy i nie chcę, żebyście się zniechęciły na starcie. Też jestem nieśmiała (choć nikt mi w to nie wierzy) i też przed moim pierwszym treningiem przeczytałam, że na strefie wolnych ciężarów wszyscy mają klapki na oczach i gapią się wyłącznie na swoje odbicie w lustrze. Zderzenie z rzeczywistością na pewno sprawiłoby, że byłby to mój pierwszy i ostatni raz z hantlami na siłowni, gdyby nie to, że zaczęłam chodzić na siłownię z (wtedy jeszcze) narzeczonym.
Myślę, że i tak miałam trochę łatwiej, bo nie zaczynałam od zera. W końcu przez ponad rok trenowałam z konkretnym obciążeniem w domu i byłam pewna swojej techniki. Mimo wszystko cieszę się, że swoje pierwsze kroki stawiałam z kimś zaufanym u boku, bo chociaż oboje dopiero zaczynaliśmy przygodę z siłownią, to razem zawsze łatwiej jest wkraczać w nieznane 🙂
Dlatego proponuję Wam na pierwszy raz wziąć ze sobą koleżankę, siostrę, chłopaka albo poprosić o oprowadzenie po klubie kogoś z recepcji, ewentualnie wykupić trening personalny (nie wiem jak małe siłownie, ale chyba wszystkie sieciówkowe mają taką opcję). Dzięki temu poczujecie się pewniej na nieznanym terenie i przestanie on być taki straszny 🙂