Nigdy nie lubiłam moich rzęs. Z natury są krótkie, proste i rude – a przynajmniej na taki kolor wyglądają przy swojej długości. Są dość gęste i grube, ale i tak niepomalowane praktycznie nie istnieją.
Nie jestem przesadnie oszczędna, ale wydawanie setek złotych na odżywki czy podkręcająco-wydłużająco-pogrubiające tusze do rzęs to według mnie spora przesada. Tym bardziej, że nigdy nie ma gwarancji, że produkt zadziałałby u mnie tak dobrze, jak u innych.
Dlatego też już 1,5 roku temu postawiłam na domowy sposób i zaczęłam smarować rzęsy olejkiem rycynowym. W międzyczasie zrobiłam 4-miesięczną przerwę i olejek zastąpiłam balsamem do ust Alterra. O tym, jak spisały się te dwa naturalne produkty i jak je stosowałam, przeczytacie poniżej.
Zacznę od balsamu do ust Alterra, bo niestety z niego nie jestem zadowolona. Naczytałam się na innych blogach o cudach, jakie wyprawia z rzęsami i nie wybaczyłabym sobie, gdybym go nie wypróbowała w tym charakterze. Tym bardziej, że i tak czaiłam się, by kupić go i używać zgodnie z przeznaczeniem.
W ciągu wspomnianych 4 miesięcy zużyłam na rzęsy 1,5 opakowania kosmetyku, więc wydajność jest całkiem w porządku. Plusem jest też cena, bo o ile dobrze pamiętam, można go kupić za ok. 6 zł, i naturalny skład. Na tym zalety się kończą. Balsam nie zrobił kompletnie nic z moim rzęsami. Ponadto po efektach, które osiągnęłam dzięki stosowaniu olejku rycynowego przez kilka miesięcy, nie pozostał żaden ślad.
Próbowałam go nakładać i bezpośrednio sztyftem na rzęsy i powiekę, i z pomocą szczoteczki od starego tuszu, ponadto po każdej takiej aplikacji delikatnie wmasowywałam go u nasady rzęs. Żadna z tych metod nie działała tak jak powinna, dlatego też balsam skończył w mojej torebce, z której i tak nie wyjmuję go zbyt często, bo i na ustach (używany jako kosmetyk regeneracyjny) nie czyni rewelacji, niestety. Być może sprawdzi się jako balsam ochronny zimą, w końcu jakoś go muszę wykończyć. Może Wy znacie inne jego zastosowania?
Olej rycynowy to mój kosmetyczny hit wszechczasów! Długo zabierałam się do tego, aby go przetestować. Mimo setek pozytywnych opinii, które o nim słyszałam i czytałam, podchodziłam do niego sceptycznie. Dopiero kiedy zaczęłam zauważać, co oleje potrafią zdziałać na moich włosach, postanowiłam odwiedzić aptekę i zaopatrzyć się w to cudo.
Tutaj również stosowałam wspomniane wyżej dwie metody aplikowania produktu i zdecydowanie wygrało nakładanie za pomocą palca i delikatny masaż.
Olej rycynowy jest metodą dla cierpliwych. Czas, w którym różne osoby zaczną zauważać pierwsze efekty na pewno będzie u każdej z nich inny, w każdym razie u mnie było to ok. 2-3 miesiące. Obecnie wróciłam do stosowania olejku po alterrowej przerwie i jestem już po 3 tygodniach kuracji, a zmiany są ledwo zauważalne. Nie zamierzam się jednak poddać, bo wiem, że efekty są tego warte.
Skoro już jestem przy efektach, to ze wszystkich opisywanych na różnych blogach (przyciemnienie włosków, wydłużenie, pogrubienie, zagęszczenie itd.) u mnie wystąpiło tylko wydłużenie rzęs. Na ich gęstość ani grubość nie narzekam, więc nawet nie oczekiwałam takich efektów, a podkręcenie i przyciemnienie spokojnie mogę sobie “dorobić” zalotką i tuszem.
Olej rycynowy próbowałam też stosować na włosy, wcierając go w skórę głowy, jednak z powodu jego konsystencji – gęstej i lepkiej – zrezygnowałam po kilku próbach, bo aplikacja wymagała ode mnie zbyt wiele czasu. Na porost włosów mam jednak inny patent, ale nie o tym miałam pisać.
Zarówno balsam Alterra jak i olej rycynowy mają jedną wspólną zaletę – zresztą wspólną dla wszystkich produktów na bazie olejów: perfekcyjnie zmywają tusz do rzęs. Ja obecnie zmywam makijaż płynem micelarnym, a następnie myję twarz pastą migdałową (o niej również niedługo napiszę) lub pianką z linii Iwostin Purritin. Po takim oczyszczeniu zawsze jednak zostanie choćby minimalna ilość tuszu na rzęsach (a zazwyczaj do minimalnej trochę jej brakuje) i wszystko to widoczne jest dopiero po posmarowaniu rzęs olejem rycynowym (jeśli go nie macie, też możecie zrobić taki eksperyment używając dowolnego oleju czy oliwki) w postaci czarnej/szarawej plamy pod oczami i na powiekach.
Każda ilość tuszu obciąża rzęsy i co za tym idzie – osłabia je. Przy pielęgnacji najważniejszą zasadą jest “po pierwsze – nie szkodzić”, więc dokładne zmywanie makijażu u wielu z Was może okazać się tym elementem, który powoduje ich wypadanie.
Oprócz dokładnego demakijażu oczu, ważnymi czynnikami wpływającymi na kondycję rzęs są też: sposób zmycia makijażu (nie wolno trzeć oczu!), ilość nakładanego tuszu (nie wolno ich zbyt mocno obciążyć) oraz kosmetyki, których do demakijażu używamy (te z SLS/SLES powinny znaleźć się na czarnej liście i być używane od święta).
Nie gwarantuję, że olej rycynowy u każdej z Was da rezultaty, o jakich marzycie, ale myślę, że stosując te kilka zasad pielęgnacji wszystkie będziemy cieszyły się rzęsami, jakie zawsze chciałyśmy mieć.
Dbacie jakoś szczególnie o swoje rzęsy? Jakie są Wasze ulubione kosmetyki pielęgnacyjne?