O tym, że kobiety często zmieniają zdanie, wiedzą wszyscy, a niektórym (i mam tu na myśli przede wszystkim płeć silniejszą – bo przecież nie brzydszą) wręcz to przeszkadza. I mnie również irytuje zmiana zdania w ostatniej chwili albo brak pewności i konsekwencji do samego końca. Ale czym innym jest taka zmiana zdania, a czym innym zmiany decyzji, dzięki którym posuwamy się naprzód. Jestem typem osoby, która najlepiej uczy się na błędach, w dodatku na własnych. Dla pewności lubię sobie czasami taki błąd powtórzyć, gdyż powszechnie wiadomo, że im większa próba reprezentatywna, tym dokładniejszy jest wynik. Dziś chcę opowiedzieć o jednym takim błędzie.
Błąd w sumie nie skończył się tragicznie ani nawet źle, więc nie wiem, czy powinnam go w ogóle błędem nazywać, ale te doświadczenia z przeszłości pozwoliły mi na racjonalne podejście do aktywności i wyciągnięcie odpowiednich wniosków, do których teraz się stosuję. Ale od początku.
Kiedy zaczynałam moje fit-życie (dla tych, którzy nie śledzą uważnie każdego wpisu – było to w grudniu 2011 roku), tak spodobała mi się aktywność fizyczna i to, jak cudownie kształtuje ona ciało, że najchętniej nie zdejmowałabym butów do treningu, tyko ćwiczyła, ćwiczyła, ćwiczyła… Moje dni były bardzo do siebie podobne – uczelnia, po uczelni obiad, po obiedzie godzinka-półtorej odpoczynku, a później to już tylko TurboFire, A6W, Skalpel (to były te czasy, kiedy Ewkę znało kilkaset osób na krzyż ;)) i bieganie. Ach, no i długi stretching na koniec. Dziennie na aktywność fizyczną poświęcałam lekko 4 godziny. Efekty były, nie powiem, że nie, ale dołożyłam do tego też głodową dietę 1000 kcal. Kiedy miałam jej już dość i zaczęłam normalnie jeść (tzn. nie licząc kcal), moje ciało niewiele się zmieniło. Tyle tylko, że kości zostały przykryte mięśniami czy tłuszczem – nieważne. Podobałam się sobie. I dalej ćwiczyłam jak szalona, aż do wakacji. Wakacje spędziłam głównie u babci, gdzie nie miałam czasu ani możliwości tyle skakać. Ćwiczyłam 4-5 razy w tygodniu po maksymalnie godzinie i… wcale nie wyglądałam gorzej!
Takich huśtawek treningowych miałam kilka. Ostatni upadek zaliczyłam, kiedy dostałam hantle i sztangę. Każdy trening był dla mnie świętością i nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym go odpuściła. Więc nie odpuszczałam, tylko robiłam często o 2, 3 w nocy, czemu nierzadko się dziwiliście.
Od kilku miesięcy praktykuję inny system treningowy: ćwiczę, kiedy chcę i to, co chcę. Nie zmuszam się do dźwigania hantli w te upały, bo wiem, że nie miałabym z tego żadnej przyjemności. Nie poddaję się planom treningowym, które zakładają aktywność określoną ilość dni w tygodniu, bo wiem, że mogę wstać rano i dostać sms-a: “Pakuj się, jedziemy nad morze”. I wiecie co? Takie życie na spontanie o wiele bardziej mi odpowiada 😉
Nie dążę do określonej sylwetki, o czym już nie raz pisałam, więc nie muszę ściśle trzymać się wyznaczonych planów. Dopiero teraz aktywność sprawia mi naprawdę nieopisaną radość.
Nie mam już wyrzutów sumienia, jeśli przez 2 dni z rzędu nie ćwiczę. Nie marnuję tego czasu – dokształcam się, spędzam czas z bliskimi, pomagam w domu (czy raczej: koło domu). Po tym czasie i tak ciągnie mnie do sportu, więc go nie zaniedbuję. I nie zaniedbuję też regeneracji, dzięki czemu nie pobolewa mnie już kolano i nie czuję się przemęczona.
Kiedyś byłam z siebie bardzo dumna, kiedy mimo bólu kostki przebiegłam te dodatkowe 2 km zamiast stanąć i powoli pójść. Teraz, gdyby zdarzyła się taka sytuacja, nie pozwolę sobie na dokończenie treningu i dopiero wtedy będę z siebie zadowolona.
Zauważyłam, że dużo początkujących osób chce pokazać, jakimi są twardzielami i mimo bólu, kontuzji – robią wszystko, żeby zaliczyć kolejny trening. To nie jest postawa godna pochwały. Kiedy organizm wysyła nam informację o tym, że boli, zazwyczaj się nie myli. Takich sygnałów nie należy ignorować, a jeszcze lepiej jest im zapobiegać. Dlatego odpoczynek od treningów i regeneracja są takie ważne. Jeden czy dwa dni “restu” nie zaprzepaszczą efektów, a mogą je jeszcze polepszyć. I wiem, co mówię, bo sama miałam podobne rozterki, kiedy zaczynało brakować mi doby na treningi.
Z(a)mienianie (zdania) jest fajne! 🙂
I za to podejście Cię uwielbiam i podziwiam. Sama jak wiesz miałam takie chwile ale uczę się racjonalnego podejścia. Fakt czasem zdarzają się jeszcze potknięcia,ale za każdym wstaję silniejsza i bogata w nowe doświadczenia:) Tak więc zgadzam się z Tobą całkowicie.
Masz super podejście do treningów i ogólnie do aktywności,bo przecież po co się zmuszać do ćwiczeń czy biegania,gdy nie ma się ochoty i nie daje to żadnej przyjemności…?pozdrawiam:*
Nie wiem, czy trochę nie nadinterpretowujesz moich słów 🙂 Ja do aktywności nie muszę się zmuszać, ale po prostu nie mam już wyrzutów, kiedy pominę jakiś trening 😉
Tak, jak Ty się zmieniłaś, Kochana, to już i tak bardzo dużo. Masz mocno racjonalne podejście, a że czasami masz chwile zawahania – to normalne 🙂
Wstawać silniejszą – to ważne 🙂
W życiu nie miałam czegoś takiego. Serio. Ja jestem jakiś ewenementem 😀
Nigdy nie rzucałam się na treningi, dlatego moje chudnięcie zajeło mi tyle czasu, ale ja się tam cieszę.
Zawsze sobie wszystko na spokojnie ustalalam, jak mi się nie chcialo to nie robiłam. Jak dostałam kettla to 2 tyg leżał i czekał aż podejdę do niego i zacznę ćwiczyć. mentalnie się przygotowywałam.
Nie robię nic ponad siły.
Nie ćwiczę siłowo latem, bo jestem zbyt leniwa, nie chcę mi się pocić i mdleć. Wolę iśc na rower. Nie jestem sportowcem zawodowym,dlatego nie jestem zobowiązana do czegoś. Robię to z przyjemności.
Ale popełniam masę innych błędów na których się uczę.
Mądrze piszesz . I masz w 100% racje. Człowiek uczy się na własnych błędach, wtedy wie najlepiej jak powinien postępować . Sama też dużo "wypraktykowałam" rzeczy an sb , w tym treningi i przeróżne "diety". I teraz mam o wiele wiedzy jak powinnam postępować ze swoim organizmem, aby było mu dobrze. Chociaż ciągle się uczę i nie zawsze to wszystko tak kolorowo wygląda.
Nie może być kolorowo – bo jak byśmy się wtedy uczyli? To nie byłoby już tak skuteczne 😉
Masz rację, że należy słuchać SWOJEGO organizmu i nie kierować się tym, co mówią inni. Każdy z nas jest indywidualnością i do siebie powinien dopasować dietę, sport, ale również ubrania, makijaż czy fryzurę – tak jest ze wszystkim 🙂
Teraz to i ja jestem taka mądra 😉 Ale nowemu kettlowi nie pozwoliłabym 2 tygodnie leżeć 😛
Co do ewenementu – każdy nim jest 🙂
Kurcze, jakbym siebie czytała. Zgadzam się co do każdego słowa. Ćwiczę co chcę i kiedy chcę, przez ostatni tydzień robiłam tylko to straszne kardio co to tak wszyscy na nie klną (bieganie, pływanie) i to sprawia, że czuję się szczęśliwa. Też nie mam żadnych planów sylwetkowych, jeśli mają być jakieś efekty to mogą być nawet za 2,3 lata. Wisi mi to, ważniejsze jest aby czerpać z aktywności fizycznej przyjemność. Bardzo dobrze, że to napisałaś 🙂 Ale mimo wszystko szanuje ludzi co mają konkretny plan i cele sylwetkowe, ba, nawet ich podziwiam, bo wiem ile to pracy,nerwów i wyrzeczeń kosztuje 🙂 Pozdrawiam (i polecam basen na upały, świetna sprawa).
"ważniejsze jest aby czerpać z aktywności fizycznej przyjemność" – dokładnie tak! 🙂 U mnie też ostatnio króluje to "straszne cardio", a to dlatego, że bieganie przy zachodzie słońca bardzo mi się spodobało. Całkiem możliwe, że za 2 tygodnie mi się znudzi i wrócę do sztangi – ale robię to, na co mam w danej chwili ochotę.
Ja również szanuję i podziwiam takich ludzi. Dopóki jednak nie mam zamiaru startować w sportach sylwetkowych, do niczego mi te plany nie są potrzebne 😉
Od basenu wolę jeziora i morze. No i u mnie niestety jest tylko basen kryty… Muszę się wybrać w któryś weekend na Arkonkę 🙂
Również pozdrawiam 🙂
Utożsamiam się z tym, co napisałaś w 100%, sport daje radość i o to w tym powinno chodzić, a nie żeby 'zajechać się' i popaść w obsesje. Takie nastawienie u mnie przeważa, ale niestety zdarza sie tak, że za uchem słyszę głos, żeby pracować ciężej, ustalić konkretny plan, liczyć makro i ogólnie pilnować diety, bo efekty są dla mnie zbyt wolne, przecież fajnie byłoby mieć piękne plecy, uda, tyłek… ale wtedy uświadamiam sobie, że w pewnym momencie zaczęłabym się zmuszać do treningów (np. w dany dzień miałby być trening pleców, a ja mam ochotę na zumbę, wiec pewnie bez przyjemności wzięłabym sztangę…), albo mieć wyrzuty sumienie, że jakiś opuściłam. Nie chce dopuścić do takiej sytuacji, chociaż sfera fit blogów(z sześciopakami i ciągłą redukcją) nie pomaga, ale walczę ze sobą i z tymi niecnymi myślami:) Dzięki, że prowadzić blog taki, a nie inny!:))
Kiedyś przechodziłam ten etap "rzucania" się na aktywność fizyczną- bez przerw, aż do bólu, aż do kontuzji…porażka :/
Dopiero tak od 2 lat rozsądnie podchodzę do aktywności i ogromnie się cieszę, że potrafię czerpać radość z życia i myśleć kategoriami rozsądku 🙂
To co napisałaś to zdrowy rozsądek i dorosłość, jedno osiągają ją w wieku 22lat inni 40-stu
Całuski
Karola z TuSiePisz
Też do tego dojrzałam. Wczoraj miałam wykonać wieczorem trening (taki miałam plan), ale poczułam się bardzo zmęczona i odpuściłam. Jeszcze kilka tygodni temu nie mogłabym zasnąć przez poczucie winy, ale dziś jest już inaczej, nie zadręczam się. Najważniejsze, żeby żyć ze sobą w harmonii.
Uwielbiam Cię Kochana za takie podejście 🙂 Moje jest bardzo podobne 🙂 Czasem miewam jakieś gorsze chwile, ale najważniejsze to uczyć się na błędach 🙂
Robię identycznie to samo i również to opisałam, więc zgrałyśmy się:) Faktycznie teraz ćwiczę co chcę i kiedy chcę i powiem ci to jest fantastyczne uczucie:)
Miałam podobny okres, ćwiczenia były dla mnie priorytetem i odpuszczałam sobie wszystko, aby tylko móc wykonać trening. Niedawno trochę się zmieniło i z większym luzem podchodzę do aktywności, jeśli jest okazja żeby gdzieś wyjść, coś zobaczyć – na zasadzie Twojego spontanicznego wyjazdu nad morze – albo po prostu parę dni spędzę w miejscu, gdzie nie będzie warunków do ćwiczeń – to się nie przejmuję. Po paru dniach mogę wrócić do ćwiczeń, przecież ani mięśnie mi nie znikną, ani nie przytyję pięciu kilogramów, jeśli przez dwa nie będę ćwiczyć 😉
ja też raczej wolę mieć luźne podejście do treningu, czasem ćwiczę co drugi dzień 50 minut a czasem tylko 2 razy w tygodniu po pół godziny, nie wyobrażam sobie ćwiczyć tyle godzin , i tak widzę efekty stałej aktywności bo tak naprawdę wszystko rozkłada się w czasie i czego nie wyćwiczę dziś mogę to zrobić za tydzień , grunt to nie rezygnować ze sportu i mieć urozmaicenie
Agnes – głos rozsądku polskiej fit-blogosfery 🙂
Bardzo podoba mi się Twoje myślenie 🙂 Takie chwile słabości, kiedy nie jesteśmy z siebie zadowoleni i chcemy więcej i bardziej, potwierdzają tylko, że wciąż jesteśmy jedynie ludźmi.
Dziękuję za ten komentarz, cieszę się, że mam takich czytelników 🙂
Dobrze, że zaznaczyłaś tu ten wiek – bo zdarzają się szalejący z aktywnością 30-latkowie, jak i dojrzali kilkunastolatkowie. Dorosłość jest w głowie 🙂
Pozdrawiam 🙂
Wiem, wiem – dlatego chciałam dokończyć tego posta jak najszybciej 🙂
Zgadzam się, że to fantastyczne uczucie. Taka mentalna wolność 🙂
Dziękuję :)))
Dokładnie tak. Jeśli już się błąd popełniło, to nie należy się załamywać, tylko wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski. Pomyłki to nic złego 🙂
Dokładnie tak! Nie ma nic przyjemnego w byciu więźniem w więzieniu, w którym sami postawiliśmy sobie kraty. Trzeba słuchać siebie 🙂
Podpisuję się pod tym! 🙂 Ludzie boją się też odstępstwa od "zasady 3 dni" – ostatnie badania pokazały, że to mit. Po takim czasie rekonwalescencji mięśnie są jeszcze bardziej podatne na kształtowanie 🙂
A co do przytycia w kilka dni – no cóż, nie skomentuję 😀 Na pewno sama dobrze wiesz, jak z tym jest 😉
"czego nie wyćwiczę dziś mogę to zrobić za tydzień" – święte słowa! Co się odwlecze, to nie uciecze 🙂
No i urozmaicenie jest bardzo ważne. Wybór jednego tylko rodzaju aktywności najczęściej kończy się zniechęceniem.
super podejscie, szczegolnie jesli nie zalezy Ci na fitnessowej czy "bikiniarskiej" 😉 sylwetce to jest mega zdrowe podejscie!!! 🙂
Tak naprawdę to nie zależy mi na żadnej sylwetce 🙂 Podoba mi się to, co widzę, a jeśli zmienię się w jedną lub drugą stronę – who cares? Ważniejsze jest, żebym czuła się dobre psychicznie 🙂
Zgadzam się z Tobą w 100%. Na początku swojej przygody ze sportem zachowywałam się tak samo. Ból kolana czy czegoś innego nie powodowało, że zwalniałam tempa. No ale wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Szkoda tylko, że nie na cudzych 🙂