Jeśli śledzicie mój fanpage na facebooku, doskonale wiecie, że mam małego bzika na punkcie piłki nożnej. Nigdy jej nie uprawiałam w sposób choćby trochę profesjonalny (chociaż stworzyłam w liceum żeńską drużynę futbolową), ale uwielbiam oglądać rozgrywki piłkarskie, szczególnie na żywo.
Widzę, że w naszym kraju piłka nożna nie jest popularnym sportem wśród kobiet, ale to się powoli zmienia – i bardzo dobrze! Według mnie nie ma typowo męskich czy typowo kobiecych sportów. Kobiety już nie raz udowadniały, że świetnie radzą sobie chociażby w boksie, tak jak i mężczyźni w gimnastyce artystycznej. Natomiast jeśli chodzi o kibicowanie – tutaj najważniejsza jest waleczna dusza i miłość do klubu. Nie widzę więc sensu wartościowania według płci tego, czy rzeczywiście “tylko jeden klub kocham aż po grób”, bo oba te warunki spełniać może i facet, i babka.
Dlatego też wyprowadzają mnie z równowagi zadawane zaraz po tym, jak informuję nowo poznaną osobę o moim hobby, pytania: “Dlaczego?”, “Po co?”, “Co w tym fajnego?”, “Przecież to sport dla facetów”, “Nie boisz się jeździć na mecze?” itd. albo drwiące docinki ze strony mężczyzn na temat tego, jak to kobiety oglądają nie mecz, a piłkarzy, nie mając pojęcia o tym, czym jest spalony. That’s not true! Nie mam w głowie statystyk ostatnich 50 lat historii piłki nożnej, czasami nie pamiętam nawet ostatniego wyniku “moich” drużyn (wygrali to wygrali, po co drążyć temat? ;)), ale kiedy oglądam mecz, przeżywam go cała sobą. Kiedy byłam małym szkrabem, zawsze dziwiłam się wiząc mojego dziadka krzyczącego do telewizora na sędziego czy słysząc “gooooooooooooooooooooooooooooooooooo(10 minut później)oooooooooooooooool” Szpakowskiego. Moje “gol!” jest raczej krótkie, ale towarzyszy jemu wybuch niekontrolowanej radości połączony z podwyższonym biciem serca i wieloma innymi odruchami bezwarunkowymi. To są dopiero endorfiny, a nie jakieś treningi! 🙂
Wspominałam już, że miłością do piłki nożnej zaraził mnie mój Ś.P. dziadek. Był wiceprezesem III-ligowego wtedy klubu sportowego i zabierał mnie ze sobą na mecze grane u siebie i wyjazdowe – oczywiście moja mama była temu przeciwna, więc albo o tym nie wiedziała, albo dostawała obietnicę, że za 1,5 godziny jesteśmy z powrotem. Przed każdym takim meczem towarzyszyła mi straszna trema, bo szczególnie na meczach “domowych” razem z siostrą wyprowadzałyśmy piłkarzy na murawę, ale teraz wracam z rozrzewnieniem do tych chwil.
Takich procederów nie pochwalały ani moja babcia, ani mama, ale niewiele mogły zrobić żeby zatrzymać nas w domu. Podobnie było z oglądaniem meczy w TV – mimo tego, że dziadek często przy nich usypiał, nie dał sobie zabrać pilota i przełączyć kanału. Ja zazwyczaj siedziałam wtedy obok niego i kibicowałam z zapartym tchem tej drużynie, która stacjonowała bliżej nas – nieważne, czy były to rozgrywki klubowe, czy mecze reprezentacyjne. Odległość była dla mnie wyznacznikiem tego, który team mam “lubić”. Teraz zmieniło się w tej kwestii prawie wszystko i wiem już, komu chcę kibicować. Niezmienna pozostała wierność reprezentacji Polski, a po dziadku odziedziczyłam miłość do Bayernu Monachium. Kiedy odpadliśmy po fazie grupowej z rozgrywek Mistrzostw Świata 2006, zaczęłam kibicować reprezentacji Niemiec. Nieco później do grona moich ulubionych drużyn dołączyły FC Barcelona i Wisła Kraków (a wraz z nią w pakiecie i TKWM) – i tak trwają do dziś, w lepszych i gorszych sezonach.
Pisałam o tym, że nie każda przedstawicielka płci pięknej zwraca uwagę wyłącznie na piłkarzy, ale chyba każdy kibic (obojętnie jakiej płci) ma swojego ulubionego gracza. Jestem przekonana, że większość z tych ulubieńców to albo napastnicy, albo ewentualnie pomocnicy, zazwyczaj ofensywni, wśród których większość będą stanowić Cristiano Ronaldo i Leo Messi. Ja jestem trochę inna w tym względzie, bo zawsze podziwiałam obrońców. To oni wykonują największą pracę na boisku, za którą nigdy nie są chwaleni. Wiesza się za to na nich psy, kiedy drużyna straci gola – zawsze jest to wina obrony, ewentualnie defensywy i bramkarza.
Moim ulubionym futbolistą jest Phillipp Lahm, kapitan reprezentacji Niemiec i Bayernu Monachium. To, co on wyprawia na boisku to czysta poezja. Jest wszechstronny – równie dobrze idzie mu na lewej obronie, jak i na prawej, zdarzało się również, że grał w pomocy – nigdy nie nawala i zawsze jest w formie (nie licząc kontuzji złapanej w ostatnim meczu LM z CSKA Moscow). Zazwyczaj jest najniższym zawodnikiem na boisku, zresztą jego warunki fizyczne w ogóle nie powalają, ale widać, że wkłada mnóstwo serca w to, co robi i świetnie mu to wychodzi. W dodatku jest wierny swojemu klubowi, a to bardzo cenna zaleta, przynajmniej w oczach kibiców.
A co takiego fajnego jest w oglądaniu 22 spoconych chłopa ganiających za piłką? Przede wszystkim niesamowite emocje i los meczu, który może odwrócić się w każdej chwili. Emocje tym większe, im wyższa stawka meczu, a radość, kiedy moja drużyna wygrywa ligę krajową czy Ligę Mistrzów jest po prostu nie do opisania. Nie zdarzyło mi się jeszcze widzieć takiego meczu na żywo, ale mam nadzieję (ba! jestem pewna!), że kiedyś się uda.
Co do meczy na żywo – tutaj dla mnie liczy się przede wszystkim doping, szczególnie, kiedy jest to tzw. “mecz przyjaźni”. Jeśli nie jest takim – i tak poświęcam większość swojej uwagi kibicowaniu, a nie oglądaniu meczu. Taka specyfika stadionowej atmosfery 🙂 Poza tym hymn drużyny wydobywający się z tysięcy gardeł wzmocniony przez stadionową akustykę to coś niesamowitego. Hymny Bayernu i Wisły zawsze wplatam też do mojej treningowej playlisty, dodają mi niezłego powera!
Zdecydowanie bardziej pod kątem kibicowania wolę rozgrywki ligowe – walka i na boisku, i na trybunach (chodzi tylko i wyłącznie o potyczki słowne!) jest o wiele bardziej zacięta.
Wpisów o piłce nożnej pojawi się na pewno więcej, zresztą już niejednokrotnie chciałam napisać o moich wrażeniach “na gorąco”, ale przed takim wstępem mogliście się zastanawiać “po co ona o tym pisze?”. Mam nadzieję, że teraz wątpliwości już nie będzie 🙂
Jaka dyscyplina sportowa jest Waszą ulubioną? Są tu jacyś fani piłki kopanej? 🙂
Zobacz też
- przez Maggie