Dziś post wyjątkowy, bo urodzinowy. Tym razem świętuję nie urodziny bloga, a moje. Stąpam po tym świecie już 23 lata, co daje prawie ćwierć wieku – kawał czasu.
Długo zastanawiałam się, co napisać w tym dniu i wiedziałam tylko, że nie chcę, by były to oklepane “23 rzeczy, za które jestem wdzięczna”. Wpadłam na pomysł, by napisać wspomnienia z każdego przeżytego przeze mnie roku. Oczywiście z okresu wczesnodziecięcego zbyt wiele nie pamiętam, ale na szczęście były wtedy kasety VHS, więc co nieco potrafię odtworzyć 🙂
- Pierwszy papieros – oczywiście niezapalony. Mam nagranie, na którym siedziałam na kolanach u mojego dziadka i bardzo chciałam spróbować papierosa – i go dostałam 😉 Nigdy później już mnie do nich nie ciągnęło. Potrafiłam wtedy też już przejść kilka kroków samodzielnie.
- Według albumu, w którym rodzice zapisywali wszystkie ważniejsze rzeczy, odrysowywali dłonie i stopy itp. mając 1,5 roku mówiłam już wszystko. 9 VI 1992r. – pierwsza wizyta u fryzjera. Stosunkowo późno biorąc pod uwagę fakt, że podobno urodziłam się z włosami prawie sięgającymi ramion.
- W listopadzie przyszła na świat moja siostra, a ja nauczyłam się myć samodzielnie zęby, ręce i buzię.
- Pasjami oglądałam “Domowe przedszkole” i program o zwierzętach, którego tytułu nie pamiętam – w każdym razie w piosence tytułowej był tekst “w naszym zoo jest wesoło, nie ma klatek, nie ma krat; ptaki, płazy, gady, ssaki żyją z nami za pan brat” – może ktoś z Was kojarzy? 😉 Nauczyłam się też sznurować buty. Dużą część czasu spędzałam wtedy u dziadków. Z dziadkiem chodziłam na mecze, a z babcią na zakupy. Babcia uczyła mnie też pisemnego wykonywania działań i o ile dodawanie, odejmowanie i mnożenie nie sprawiało mi problemów, tak dzielenia długo nie mogłam załapać 😉
- Przed skończeniem 5. urodzin umiałam już czytać, pisać i uczyć się na pamięć wierszyków. Pod nieobecność rodziców zajmowała się wtedy nami niania, z którą do dzisiaj mamy świetny kontakt. Wspaniała kobieta! Pamiętam, jak pomagałam jej robić naleśniki – wtedy nasze ulubione danie, obecne na stole co drugi dzień 😉
- Koniec laby – poszłam do zerówki. Wstawanie o 6:30, bo mama musiała jeszcze zdążyć dojechać do pracy – koszmar! Szczególnie zimą. W zerówce znienawidziłam mleko i ciasto francuskie (taki zestaw serwowany był na podwieczorek), a po marchewce z groszkiem, której nie jadam do tej pory, robiło mi się niedobrze.
- Zanim poszłam do szkoły, wylądowałam jeszcze w szpitalu – pierwszy i jedyny raz. We wrześniu poszłam do pierwszej klasy, to dopiero było przeżycie! Do tej pory pamiętam część piosenek i wierszyków; wiem nawet, gdzie siedziałam 😉
- Po obejrzeniu filmu “Uwolnić orkę” dostałam bzika na punkcie tych zwierzaków 😀 Marzyłam o domu z wielkim basenem, w którym mogłabym mieć orkę albo dziesięć 😉 Póki co musiały mi wystarczyć dwa żółwie czerwonolice, które tata po jakimś czasie zabrał do pracy.
- Pierwsza Komunia Święta, która była dla mnie wielkim przeżyciem. Sukienkę mam do tej pory i gdyby nie biust, to bym ją dopięła.
- Zmiana szkoły – w mojej starej podstawówce zrobiono gimnazjum i klasy drugie i trzecie zostały przeniesione do innej szkoły. Pierwszy raz chciałam wtedy pomalować włosy na zabawę andrzejkową. Farbowanie bibułą nie dało oczekiwanych efektów, więc wzięłam plakatówki. Włosy były tak posklejane, że wisiałam nad wanną prawie 20 minut żeby zmyć farbę, a na imprezę oczywiście nie poszłam.
- Będąc już “starszakiem” odkryłam przypadkiem, że chodzę do jednej klasy z moją kuzynką. Zapisałam się też na kółko muzyczne, co z moim głosem było niemalże samobójstwem – ale wtedy tak nie uważałam.
- Moje pierwsze wyróżnienie w konkursie matematycznym “Kangur”. Maskotkę mam do tej pory 😉
- Śmierć dziadka, z którą długo nie mogłam się pogodzić. Do tej pory to przeżywam, kiedy o tym wspominam…
- Dostałam w końcu mój wymarzony prezent gwiazdkowy – psa. Kaję możecie zobaczyć chociażby w ostatnim Fototygodniu.
- Przeprowadzka z bloku do domku jednorodzinnego – jeden wielki sajgon. Ale w końcu miałam swój pokój i schody w domu 😀 I pierwszy (i przedostatni) chłopak. Byliśmy ze sobą całe 3 tygodnie.
- Ostatni rok gimnazjum to stres, czy na pewno dostanę się do liceum (jedynego w mieście) mimo tego, że testy napisałam na 50 i 48 punktów. Panikowałam strasznie, ale po opublikowaniu list stres minął.
- Po miesiącu nauki w klasie humanistycznej zdecydowałam się przepisać do matematyczno-informatycznej. Oficjalny powód – nie musiałam zdawać historii na maturze, aby dostać się na prawo, równie dobrze mogła to być rozszerzona matematyka. Nieoficjalnego nie zdradzę 😉
- Zaczęły się osiemnastki, pierwszy i ostatni raz się wtedy upiłam. O tej pory alkohol wypiję maksymalnie 2 razy w roku plus Sylwester – i to w ilościach naprawdę symbolicznych, często nie piję również na weselach. Zaliczyłam też wtedy pierwszy prawdziwy koncert – US5 na warszawskim Torwarze. Szalałam wtedy na ich punkcie! Teraz zespół już nie funkcjonuje, ale ja nadal lubię słuchać ich piosenek, a koncert będę pamiętać do końca życia 🙂
- Rok pełen stresów: matura i aplikacja na studia. Na początku bałam się, że nie zdam egzaminów maturalnych i przeklinałam się za to, że poza matematyką wybrałam jeszcze historię, a j. angielski zdecydowałam się zdawać na poziomie rozszerzonym, a na dodatek byłam pewna, że na ustnym polskim zemdleję. Przy odbiorze wyników interesowało mnie tylko to, czy zdałam – i zdałam. Przed ogłoszeniem wyników rekrutacji na studia byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów, ale udało się.
Były też przyjemne historie – przed skończeniem 19 lat poznałam mojego obecnego narzeczonego i zaczęłam biegać. - Na początku pierwszego roku studiów czułam się jak dziecko we mgle, ale chyba nie dawałam tego po sobie poznać, bo zostałam wybrana starostą grupy; zrezygnowałam po dwóch latach. Pierwszy raz byłam na meczu I ligi.
- Znowu o studiach – na 2. roku szczególnie miło wspominam egzamin zdany po odpowiedzi na jedno pytanie zadane na wykładzie, na dodatek z mojego ulubionego przedmiotu. Pierwszy raz byłam też na meczu Wisły Kraków. Wybraliśmy się z grupą znajomych do Gdańska na mecz przyjaźni z Lechią. Atmosfera niesamowita, aczkolwiek dość nieszczęśliwie wybraliśmy miejsca i siedzieliśmy w sektorze “piknikowym”.
- Zaczęłam przygodę ze zdrowym trybem życia, która trwa do dzisiaj. Najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć.
- Mój pierwszy mecz reprezentacji Polski na PGE Arenie, który sprawił, że te wakacje były najlepszymi w moim życiu. Event Reebok & Les Mills, będący pierwszą blogową współpracą w formie wyjazdu. I najważniejsze – zaręczyny. Dlatego też ten rok zaliczam do jak najbardziej udanych 🙂
Na koniec bonus dla tych, którzy dotrwali. Co prawda twarz pokazałam już na blogu pisząc o evencie Reebok & Les Mills, ale tym razem prezentuję Wam się w pełnej okazałości. Oto 23-letnia ja. Cześć! 🙂