- przez Maggie
Nastał nowy trend w blogosferze – każda fit blogerka musi napisać posta o tym, jak zamierza poradzić sobie z górą jedzenia, która pojawi się na świątecznym stole. Ja nie zamierzam się wyłamywać i również przygotowałam wpis na ten temat 😉
Nie rozumiem fenomenu współczesnych Świąt – wykupywania całego sklepowego asortymentu i przygotowywania horrendalnych ilości jedzenia, które zalega w lodówkach do samego Sylwestra. Patrzyłabym na to inaczej, gdyby od jutra do 1 stycznia włącznie sklepy miały być zamknięte. Ale to przecież raptem dwa dni, kiedy nie będzie można skorzystać z ich dobrodziejstw. Po co więc szykować się jak na wojnę? To tylko taki dłuższy weekend w środku tygodnia.
Jego znaczenie podnosi jednak fakt, że większość z nas albo będzie gościć część rodziny u siebie, albo sama do rodziny wyjedzie. To jednak jeszcze nie powód, żeby dla 10 osób szykować 200 pierogów, 4 karpie, kilka misek sałatek, parę litrów barszczu i tyle samo flaków/grzybowej, 5 blach ciasta itd. Pani domu zastawia stół wszystkimi dobrami, a my czujemy się w obowiązku spróbować wszystkiego i będąc dopingowanymi przez babcie i ciocie starszej daty (“no nałóż sobie więcej”, “nie wstydź się”, “znowu się odchudzasz?”, “taki duży chłop/baba, a tak mało je”) jemy coraz więcej. W takim kontekście “przetrwanie” Świąt nabiera nowego znaczenia, tego dosłownego. A wcale tak być nie musi!
Tylko od Ciebie zależy, co zjesz i w jakiej ilości. Nie daj sobie wmówić, że jesteś zbyt szczupła lub przeciwnie – zbyt gruba. Jedz, jeśli czujesz głód. Przecież nie chodzi o “wyczyszczenie” stołu z ostatnich okruszków, ale o normalne najedzenie się. Wieczerzę wigilijną potraktuj jak zwykłą kolację/obiad/podwieczorek – taki posiłek, jaki zazwyczaj jesz o tej porze. Normalnie nie zjadłabyś dwóch talerzy zup i kilku dodatkowych drugich dań, prawda? 😉
Inne moje sposoby:
- Odejście od stołu po najedzeniu się. Nie opuszczam ostentacyjnie jadalni, ale siadam gdzieś obok na fotelu. Dzięki temu jestem jednocześnie z rodziną i nie kuszą mnie wigilijne specjały – “czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Jak zgłodnieję – zawsze mogę wrócić 😉
- Ruch. W każdej rodzinie znajdzie się małe dziecko, z którym można poszaleć albo jakiś psiak do wyprowadzenia. W ostateczności można też zaofiarować się do noszenia talerzy, zmywania naczyń albo po prostu pójść na spacer.
- Picie wody z cytryną i herbat ziołowych. Potrawy wigilijne mimo tego, że teoretycznie są postne, najczęściej są przy tym ciężkostrawne. Połączenie karpia w panierce, majonezu z sałatek, pierogów z kapustą i ciast na margarynie to nie lada wyzwanie dla układu trawiennego. Warto więc go wspomóc takimi naturalnymi sposobami.
- Trening. Gdziekolwiek mnie nogi (czy raczej: koła samochodu) poniosą, nie zamierzam odpuścić treningu. Nie dość, że przyspieszy on metabolizm, to czas poświęcony na jego wykonanie będzie jednocześnie czasem spędzonym z dala od stołu.
- Obcisła bluzka/sukienka. Mając ubrane przyległe do ciała ubrania, musimy uważać na to, żeby brzuch wyglądał przyzwoicie, nie możemy więc dopuścić do przejedzenia. Ten patent sprawdza się na każdej imprezie 😉
Ja z moim wybrednym charakterkiem wielu potraw nie zamierzam nawet próbować, bo ich po prostu nie lubię. Odpadają wszystkie sałatki z majonezem i szynkami różnego rodzaju, wędliny w ogóle, pieczone mięsa, a z ciast na pewno makowiec, kokosanka i różne ciasta z kremami na bazie margaryny. Nie odmówię sobie na pewno pierogów (to moje ulubione wigilijne danie, kilka ładnych lat temu ustanowiłam rekord i zjadłam ich 27 w jeden wieczór 😀 tym razem nie zamierzam tak szaleć), karpia, śledzi i w ogóle wszystkich dań rybnych ani zup: barszczu czerwonego i flaków. Spróbuję też sernika albo rodzynkowca – o ile będę miała na nie ochotę, bo ryby hamują skutecznie mój apetyt na słodkie. Nie zamierzam jednak zjeść tego wszystkiego w jeden wieczór – to plan na wszystkie świąteczne dni 😉
Mimo tego, że moja mama ani babcia nie uznają “odchudzonych” i “uzdrowionych” wersji wigilijnych potraw, w te kilka dni nie będę unikać białej mąki, która zresztą nie jest szkodliwa dla zdrowia. Co innego cukier, który w okresie świątecznym spożywany jest w ilości przewyższającej trzykrotnie bezpieczną dzienną dawkę (zainteresowanych odsyłam do tego artykułu) – dlatego też jeśli w ogóle ciast spróbuję, to będą to naprawdę niewielkie ilości. a w przypadku nagłego słodyczowego głodu rzucę się na suszone owoce 😉
A jakie są Wasze plany na przetrwanie tych Świąt? 🙂