Każdy z nas ma takie produkty żywnościowe, których nie lubi i nic ani nikt nie jest w stanie zmusić go do ich zjedzenia – ja również. Podejrzewam, że jestem jedną z najbardziej wybrednych osób, które stąpają po Ziemi, bo od dziecka rodzice i dziadkowie meli problem z karmieniem mnie – nic mi nie smakowało. Zazwyczaj kończyło się na naleśnikach lub pierogach, bo to jedyne potrawy, które mogłabym jeść na okrągło. Zostało mi to do dziś, ale teraz mocno je ograniczyłam. Z dzieciństwa wyniosłam też niechęć do wielu produktów, o których zaraz Wam napiszę.
- Brukselka. Zdrowa, bo zawiera selen, cynk, magnez, żelazo i milion innych pierwiastków, w dodatku naładowana jest witaminami – a ja jej nie zjem. Nie lubię jej smaku ani konsystencji po ugotowaniu.
- Szczaw. Zupa szczawiowa to moje przekleństwo. Moja mama robi ją dość często w sezonie letnim, kiedy świeży szczaw jest jeszcze na łąkach. Na szczęście w tym roku ominęła mnie wątpliwa przyjemność jej konsumpcji. O ile szczaw sam w sobie ma fajny, kwaskowaty smak, tak zupa jest dla mnie mdła i zwyczajnie nijaka…
- Biała pietruszka i seler. Ich konsystencja po ugotowaniu jest okropna. Nie chcę pisać, co mi przypomina, żeby i Wam nie obrzydzić tych warzyw, ale przez ich obecność nie jadam sałatek jarzynowych, a nalewając zupę omijam wszystko, co białe. Co ciekawe, nać selera, seler naciowy i natkę pietruszki wręcz uwielbiam. Bez zielonej pietruszki nie wyobrażam sobie rosołu.
- Bób. Nie wiem czemu, ale po prostu go nie lubię. Może dlatego, że było go pełno na działce mojej babci?
- Indyk. Mięso o wiele zdrowsze od kurczaka, bo indyki nie są podatne na faszerowanie hormonami i antybiotykami w takim stopniu, jak kurczaki. Ja od razu potrafię odróżnić miso kurczęce od indyczego i tego drugiego za nic nie zjem – nie odpowiada mi jego smak i to, że jest twardsze.
- Podroby drobiowe. Nie lubię kurczęcych serc i żołądków. Są okropnie twarde i odrzuca mnie sam fakt tego, że to jednak serce. Wyjątkiem są wątróbki.
- Pieczony schab/karkówka. Kiedyś uwielbiałam takie własnej roboty wędliny i nie mogłąm doczekać się świąt, bo zazwyzaj wtedy mama je piekła. Teraz nie mogę na nie patrzeć, chyba mi się przejadły…
- Wołowina i wieprzowina. W znakomitej większości przypadków nie tknę tego mięsa. Wyjątki to tatar, mięso grillowane (zazwyczaj karkówka), polędwica i schab, kiedy już jestem zmuszona go zjeść.
- Wędliny. Od kilku miesięcy nie jem wędlin i dobrze się z tym czuję. Do tej pory zresztą też nie było tutaj szaleństw, bo nie jadłam niczego oprócz polędwicy sopockiej, wędzonej ogonówki i szynki z piersi kurczaka. Żadnych innych wędlin nie ruszę. Ciekawostka: na pizzy zjem wszystko 😉
- Dziczyzna. Na temat moich poglądów na polowania i myśliwych mogłabym napisać magisterkę, na szczęście wybrałam inny temat. Mięsa sarny czy dzika nie tknę ze względu na moje przekonania, o których nie chcę tu się rozpisywać.
- Kawa. Tutaj można się spierać, czy jest zdrowa, czy niekoniecznie. W każdym razie ja w swoim życiu wypiłam tylko jedną kawę i to z grzeczności. Zawsze odrzucał mnie jej smak i zapach i naprawdę nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy wypijają po 3 i więcej szklanek/kubków dziennie… Dzięki temu, że nie dostarczam swojemu organizmowi regularnie kofeiny, nawet zielona herbata (a kiedyś szklanka coli) sprawia, że mogę funkcjonować o kilka godzin dłużej.
- Kiszona kapusta. Kojarzy mi się z rybą, bo stołując się kilka ładnych lat temu w barze, co piątek musiałam jeść taki zetaw. Ryba (a właściwie paluszki rybne) była tak okropna, że roztaczała swój urok nad kapustą, której do tej pory nie jem.
- Zupy. Nienawidzę zup, a już pomidorowa szczególnie powoduje u mnie gęsią skórkę. W kanonie tych, które więcej niż lubię, znajduje się rosół, ogórkowa i flaki – i jest to katalog zamknięty.
- Kasze. Nie wiem, dlaczego, ale nie znoszę kasz, przede wszystkim gryczanej. Bez problemu zjem za to jęczmienną i manną, chociaż ta ostatnia do najlepszych wyborów nie należy…
Z pozostałych (niekoniecznie zdrowych) produktów, które jedzą wszyscy tylko nie ja, mogę wymienić: bigos, suszone grzyby, kotlety schabowe i mielone, błonnik w pałeczkach (wygląda jak karma mojego żółwia!), wszelkie wiejskie wyroby mięsne (moi dziadkowie sami robią szynki, kiełbasy i inne wędliny – ja ich nie tknę), paprykarz (a w podstawówce go uwielbiałam), konserwy, kaszanka, żółty ser (chyba że roztopniony), suszone pomidory, galareta.
Z kolei dziwactwa, które lubię jeść to: ikra i mlecz ryby, owoce morza pod każdą postacią, ślimaki, chleb ze śmietaną lub jogurtem i jakimś dosładzaczem (wymysł mojej siostry), tatar rybny.
Więcej grzechów nie pamiętam 😉
Mimo tego, że nie jem większości mięs, części warzyw i kilku innych produktów uważanych za super zdrowe, staram się, aby moje posiłki były pełnowartościowe, a menu odpowiednio zbilansowane. Dlatego nie przejmujcie się, jeśli nie lubicie serków wiejskich albo płatków owsianych. Wciąż możecie zdrowo się odżywiać, a to, że nie jecie (z jakiegokolwiek powodu) części zdrowych produktów wcale nie oznacza, że nie możece być fit.
Jestem bardzo ciekawa, jakich fit produktów Wy nie jadacie i jakie dziwne przysmaki są Waszymi ulubionymi. Piszcie w komentarzach! 🙂
lubię wszystkie rzeczy których Ty nie lubisz oprócz kawy i kaszanki:)za to nie znosze owoców morza:)
Kaszanka to z tych niekoniecznie zdrowych, więc może to i lepiej 😉 A owoce morza gorąco polecam! Spróbuj na początek krewetek 🙂
dużo tego masz 😀 u mnie jeszcze zależy od tego kto gotuje, w domu smakuje mi więcej rzeczy niż u kogoś :p
Ooo, z jedzeniem u kogoś to są w ogóle cyrki u mnie 😛 90% szans, że nie będę jeść niczego 😛
Z wymienionych przez Ciebie produktów, nie lubię tylko podrobów i szczawiu 🙂 Od siebie dodałabym buraka 😉
Buraki są spoko 🙂 Lubię pod prawie każdą postacią – oprócz zasłoikowanych w całości 😉
Ja zdecydowanie nie lubię bobu i szczawiu, resztę mogę jeść w każdych ilościach 🙂
Nie znam mężczyzny, który lubiłby zieleninę typu szczaw czy szpinak 😉
ja kiedyś nie lubiłam szpinaku i owoców morza – to przez to że zjadłam je zrobione przez kogoś kto nie miał pojęcia jak je zrobić żeby dobrze smakowały , teraz zajadam się nimi bo sama robię i są pyszne , z Twojego zestawu lubię wszystko tylko niektóre w rozsądnych ilościach , co do indyka miałam tą samą sytuację co ze szpinakiem, jak zrobiłam sama – mój mąż nie mógł uwierzyć że to indyk ha ha;) moim zdaniem dużo rzeczy dało by się zjeść po odpowiednim przygotowaniu Agnieszka Ryś
Ja często jem źle przyprawione owoce morza i szpinak. Rzeczywiście odechciewa się ich wtedy, ale mam swoje sprawdzone sposoby na ich przyrządzenie 🙂
Może spróbuję z tym indykiem, skoro tak mówisz. Słyszałam, że jego mięso jest delikatniejsze od mięsa kurczaka, a za każdym razem odnosiłam przeciwne wrażenie… Mam nadzieję, że odważę się kiedyś przyrządzić go sama 😉
Za brukselką też raczej nie przepadam 😀 Zupy uwielbiam!
A wędliny nie są fit 😀
Nie chodziło mi o te śmieciowe wędliny typu szynki konserwowe, mielonki, kiełbasy itd., ale te z całego kawałka mięsa dobrej jakości. Nie widzę w nich nic złego – oprócz tego, że ich nie lubię 😛
wołowiny i wieprzowiny też nie lubię 🙁 ale zupki są pyszne 😉
Ja mam taką listę zup, których nie jadam, że nie chciałam się nad tym rozwodzić… A dzisiaj na obiad akurat mam żurek, którego też nie cierpię 😛
Ojej to prawie moje całe menu 🙂 Brukselki też nie lubię 🙂
Ale tylko "prawie" 😉
No tak, prawie robi wielką różnicę 😀 Każdy lubi coś innego 🙂 Ja też mam swoją listę rzeczy, których nie lubię 🙂
Dłuższą/krótszą od mojej? 😉
Krótszą, bo od dziecka jestem łasuchem. Nie lubię brukselki, selera naciowego, niektórych kiełków i to by chyba było na tyle :D.
Wow, no to oszczędna ta lista 😀
Ja selera naciowego uwielbiam, kiełkami też nie pogardzę 😉 Brukselka – wiadomo 😛
łączę się z Tobą jeżeli chodzi o brukselkę i bób – nie potrafię tego przełknąć 😀
Ja do bobu robiłam kilka podejść – nic z tego 😀
Ja też nie lubię brukselki,podrobów, wędlin, karkówki i dziczyzny. Natomiast przekonałam się do kasz, kapustę zawsze robiła babcia, przerzuciłam się na indyka i lepiej się czuję. Na co dzień nie jem bobu, ale w Egipcie jadłam z niego jakiś sos i był ,co ciekawe, pyszny. Jadłam też kiełbasę z dzika-z dobrego źródła-i też była dobra. Warto czasem coś spróbować, doprawić. Jednak wędlin nie znoszę-na święta żadnej szybki…;) pozdrawiam
Oooo, ten sos może być fajny 🙂 Latem poszukam jakichś przepisów. Jeśli mi nie podpasuje, to rodzinka zje 😉
ciekawa jestem co jadasz np na obiad, jak indyka nie, wołowiny nie, wieprzowiny nie i zupy nie 😉 samym kurczakiem, a nawet rybami i owocami morza człowiek nie żyje 😉 warzywa strączkowe? jajka? może zrobisz swój przykładowy dzienny jadłospis? ja lubię przeglądać co jedzą inni w ciągu dnia, zawsze można coś ciekawego podpatrzeć i wykorzystać pomysł 😛 pozdrawiam, kasia
Oj żyje, żyje 😉 Z warzyw strączkowych też mi właściwie niewiele zostaje, bo tylko groszek jest takim strąkiem, który zjem bez wybrzydzania pod każdą postacią 😀
Taki post planuję, ale chcę spisać menu z kilku dni, bo jeden dzień to trochę mało żeby dać kompletny obraz. Póki co na facebooku jest kilka zdjęć moich posiłków, tam zapraszam 🙂
w takim razie czekam na post 🙂
Okej, postaram się zebrać w sobie i zapisywać w końcu to wszystko rzetelnie 🙂
Moja lista produktów, których nie lubię byłaby chyba jeszcze dłuższa niż twoja 😛 Też jestem bardzo wybredna 🙂
No, w końcu nie czuję się osamotniona z tym problemem 😉
Wiedziałam, że znajdą się tu moje ulubione produkty spożywcze 🙂 Mam taki dziwaczny gust, bo gdy wszyscy narzekają na brukselkę, bób czy szpinak (co prawda tu się nie pojawił, jednak na prawdę dużo osób deklaruje, że go nie lubi), ja mogę się nimi zajadać w nieskończoność. No może z bobem (dobrze odmieniłam?) trochę przesadzam.
Za to ja nie cierpię całej masy innych produktów. Po pierwsze arbuz. Wszyscy go zachwalają, a mnie od jego smaku mdli i pozbywam się go z moich ust jak najszybciej. Parę razy podchodziłam już do tego owocu, ale nigdy mi nie zasmakował. Chyba to dlatego, że jest zbyt słodki, no i kojarzy mi się z gąbką-arbuzem, którą bawiłam się jak byłam młodsza. Ciągle o niej myślę gdy widzę/jem ten owoc…
Nie cierpię też marchewki, ale tylko w formie surowej. Taką ugotowaną z groszkiem już bardzo lubię.
Jeśli chodzi o kawę, to myślę, że często pokochanie jej do kwestia przyzwyczajenia. Kiedy ją po raz pierwszy spróbowała, to dziwiłam się jak ludzie mogą to pić. Za to teraz latte i cappuccino uważam za najlepszy napój 🙂 Tyle, że ja mam niskie ciśnienie (niemal zawsze brakuje mi energii, jestem ospała) i jakimś cudem kawa działa na mnie w sposób odwrotny, zwłaszcza taka z mlekiem (nie mam pojęcia jak to jest możliwe…(?))
Szpinak lubię, ale miewałam okresy, kiedy tak się nim zajadałam, że przez kilka tygodni nie mogłam na niego patrzeć.
Z arbuzem ciekawa historia 😛 Wiem, że część ludzi nie je go ze względu na pestki, ale żeby kojarzył się komuś z gąbką… 😉
Marchew surową z kolei uwielbiam! A gotowana z groszkiem to moje przekleństwo z dzieciństwa. Raz po niej wymiotowałam i nigdy więcej nie wzięłam do ust.
Kawa nie przekonuje mnie żadna. Kiedy już muszę wypić, wybieram Inkę mleczną – ale to do kaw raczej się nie zalicza 😉
Nie martw się, ja również dużej ilości z tych rzeczy nie jem i pewnie nie zjem. A wędliny jakoś nie traktuję jako fit produktu…
Jak wyżej – nie chodzi mi o jakieś mielonki, kiełbasy z MOM itp., ale o gotowany/parzony/wędzony/pieczony kawałek mięsa. Nie widzę w nich nic złego, o ile nie dodaje się do nich żadnych ulepszaczy 😉 Jeśli masz odmienne zdanie, to chętnie go wysłucham, być może masz informacje, do których ja jeszcze nie dotarłam 🙂
No i fajnie, że nie jestem jedyna w mojej wybredności 😉
z tego co wymieniłaś również nie lubię brukselki, bobu, podrobów drobiowych (strasznie odrzuca mnie fakt, że to serca czy płucka czy cokolwiek, fuj!) i to tyle, a zupy kocham! 🙂 najbardziej lubię warzywne np. kalafiorową albo brokułową
O, kalafiorową i brokułową też lubię – zapomniałam o nich całkiem. Ale np. prezydenckiej albo kapuśniaku (chyba że jest wyjątkowo smaczny) już nie bardzo, więc też nie wszystkie warzywne 😉